



Homilia wygłoszona w Lisieux 2 czerwca 1980 r.
„Piękno na to jest, by zachwycało do pracy”
Raduję się serdecznie z tego, że dane mi jest – przy sposobności niniejszych odwiedzin w stolicy Francji – przybyć również do Lisieux. Pielgrzymuję tutaj wraz z wami wszystkimi, drodzy bracia i siostry, którzy również tu przybyliście, do tej tak drogiej nam „małej Teresy”, której droga świętości związała się najściślej z Karmelem w Lisieux. A jeśli znawcy ascezy i mistyki i miłośnicy świętych przywykli nazywać tę drogę siostry Teresy od Dzieciątka Jezus również „małą drogą” – to przecież dla nikogo nie ulega wątpliwości, że Duch Boży, który ją po tej właśnie drodze prowadził, czynił to z tak samo wielką szczodrobliwością, z jaką prowadził przed wiekami jej patronkę, „wielką Teresę” z Awili – z jaką prowadził (i stale prowadzi) tylu innych świętych w swym Kościele. Niech Mu będzie za to wieczna chwała.
Kościół raduje się owym przedziwnym bogactwem duchowych darów, które są tak wspaniałe i tak różnorodne, jak wszystkie dzieła Boże w widzialnym, a także niewidzialnym wszechświecie. Każdy z nich odzwierciedla zarazem wewnętrzną tajemnicę człowieka i odpowiada potrzebom czasów w dziejach Kościoła i ludzkości. Trzeba to powiedzieć o św. Teresie z Lisieux, która do niedawna jeszcze przecież była naszą „współczesną” świętą. Tak to widzę osobiście z perspektywy mojego własnego życia. Czy jest jeszcze dalej „współczesną” świętą? Czy nie przestała nią być dla pokolenia, które dziś dojrzewa w Kościele? Trzeba by o to zapytać ludzi tego pokolenia. Niech mi jednak wolno będzie zauważyć, że święci właściwie nigdy się nie starzeją i nie „przedawniają”. Stale pozostają świadkami młodości Kościoła. Nigdy nie stają się tylko postaciami z przeszłości, ludźmi jakiegoś „wczoraj”. Wręcz przeciwnie: zawsze są ludźmi „jutra”, ludźmi ewangelicznej przyszłości człowieka i Kościoła, świadkami „świata przyszłego”.
„Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze!” (Rz 8, 14-15).
Trudno chyba byłoby znaleźć słowa bardziej syntetyczne i zarazem bardziej trafiające w to, co można nazwać charyzmatem Teresy Martin. Co stanowi ten najszczególniejszy dar jej serca i co stało się poprzez jej serce szczególnym darem dla Kościoła. Darem wspaniałym w swej prostocie. Uniwersalnym, a równocześnie niepowtarzalnym. Tak bardzo można o Teresie z Lisieux powiedzieć, że Duch Boży prowadził jej serce wprost do objawienia w nim dla ludzi naszego czasu tej podstawowej tajemnicy, czyli rzeczywistości Ewangelii: rzeczywistości „przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze!”.
„Mała droga” jest drogą „dziecięctwa” Bożego. Jest w tej drodze coś niepowtarzalnego, jakby geniusz świętej Teresy z Lisieux. I równocześnie jest w niej potwierdzenie i „odnowienie” prawdy najbardziej podstawowej i uniwersalnej. Któraż bowiem z prawd orędzia ewangelicznego jest bardziej podstawowa i uniwersalna od tej, iż Bóg jest naszym Ojcem, a my Jego dziećmi?
Równocześnie ta najbardziej uniwersalna prawda i rzeczywistość została „odczytana” na nowo wiarą, nadzieją i miłością Teresy z Lisieux. Została niejako na nowo „odkryta” wewnętrznym doświadczeniem jej serca oraz kształtem całego jej życia: tego krótkiego, 24-letniego życia.
Kiedy umierała tu, w Karmelu, na gruźlicę, której zarodki nosiła w sobie od lat, była prawie dzieckiem. I zostawiła po sobie wspomnienie dziecka: świętego dziecka. A cała jej duchowość raz jeszcze potwierdziła prawdę tych słów Apostoła: „nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów…”. Tak. Teresa była dzieckiem. Była dzieckiem heroicznie „ufnym” i dlatego heroicznie „wolnym”. Ale właśnie dlatego, że „heroicznie”, ona jedna znała wewnętrzny smak, ale także wewnętrzną cenę tej ufności, która nie pozwala się „pogrążyć w bojaźni”; tej ufności, która pozwala nawet spośród najgłębszych mroków i cierpień duszy wołać: „Abba! Ojcze!”.
Tak jest. Znała ten smak i tę cenę. Dla każdego, kto z uwagą czyta jej Dzieje duszy, staje się oczywiste, że ów smak dziecięcej ufności, jakby zapach róż, unosi się nad łodygą, która pokryta jest także cierniami. „Jeżeli bowiem jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z nim cierpimy po to, by wspólnie mieć udział w chwale” (Rz 8, 17). I właśnie dlatego owa, dziecięca ufność małej Teresy, świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, ale także od Najświętszego Oblicza, jest taka „heroiczna”, ponieważ wyrasta z żarliwej wspólnoty cierpienia z Chrystusem.
Kiedy widzę przed sobą wszystkich tych chorych i słabych, myślę, że oni także, jak Teresa z Lisieux, uczestniczą w męce Chrystusa i że dzięki ich wierze i miłości Boga, dzięki ich miłości, ich ofierze duchowej zdobywają dla Kościoła, dla wszystkich członków Mistycznego Ciała Chrystusa nowe moce. Niech nigdy nie zapomną tego pięknego zdania świętej Teresy: „W sercu Kościoła, który jest moją Matką, będę miłością”. Proszę Boga, aby dał każdemu spośród tych cierpiących przyjaciół, których w szczególny sposób kocham, umocnienie i nadzieję. Tak ufać Bogu jak Teresa z Lisieux – to znaczy iść „małą drogą”, po której prowadzi Duch Boży: prowadzi zawsze ku tej wielkości, jaka staje się udziałem synów i córek Bożego przybrania. Syn Boży już jako dziecko, jako dwunastoletni chłopiec oświadczył, że powołaniem Jego jest „być w sprawach Ojca” (por. Łk 2, 49). Być dzieckiem, stać się jako dziecko – to znaczy wejść w samo centrum największej misji, do jakiej powołany został człowiek w Chrystusie, misji, która przebiega przez samo serce człowieka. O tym doskonale wiedziała Teresa. Ta misja ma swój początek w odwiecznej miłości Ojca. Spełniają ją w dziejach ludzkości Syn Boży, jako człowiek, w sposób widzialny i „historyczny” oraz Duch Święty, w sposób niewidzialny i „charyzmatyczny”.
Kiedy Chrystus, w momencie swego odejścia, mówi do Apostołów: „idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16,15), wprowadza ich mocą swej tajemnicy paschalnej w sam żywy nurt tej odwiecznej Misji. Odchodząc zaś od nich do Ojca, zaczyna „przychodzić” na nowo w mocy Ducha Świętego, którego Ojciec posyła „w Jego imię”. Tę prawdę, najbardziej podstawową ze wszystkich prawd o Kościele, uwydatnił w świadomości naszego pokolenia Sobór Watykański II. Dzięki temu zrozumieliśmy wszyscy o wiele dogłębniej, co to znaczy, że Kościół jest stale in statu missionis, co to znaczy, że Kościół jest cały misyjny. I zrozumieliśmy również lepiej tę szczególną tajemnicę serca małej Teresy z Lisieux, która poprzez swą „małą drogę” została powołana do tak pełnego, tak dojrzałego uczestnictwa w największej Misji. Właśnie ta tak umiłowana przez nią „małość”, dziecięca „małość”, otwarła przed nią najszerzej całą wielkość Bożej misji zbawienia, która jest nieustającą misją Kościoła.
Tutaj, w tym swoim Karmelu, w klauzurze klasztoru w Lisieux, Teresa poczuła się szczególnie zespolona ze wszystkimi na świecie misjami i misjonarzami Kościoła. Poczuła się sama „misjonarką” poprzez moc i szczególną łaskę Ducha miłości, obecną na każdej misyjnej placówce, bliską każdemu misjonarzowi i misjonarce na świecie. Ją to Kościół ogłosił patronką misji. Tak jak niestrudzonego w swych podróżach na Daleki Wschód św. Franciszka Ksawerego – tak też ją: małą Teresę z Lisieux, zamkniętą w karmelitańskiej klauzurze, pozornie odciętą od świata.
Cieszę się, że wkrótce po moich odwiedzinach na kontynencie afrykańskim mogę tu przybyć i wobec tej przedziwnej „misjonarki” oddać Ojcu przedwiecznej prawdy i miłości to wszystko, co już w mocy Syna i Ducha Świętego stało się owocem pracy misyjnej Kościoła pośród ludzi i ludów Czarnego Lądu. A zarazem pragnę niejako zapożyczyć od Teresy z Lisieux tego przenikliwego wzroku wiary, tej prostoty i ufności, tej właśnie dziecięcej „małości” serca, aby wyznać przed całym Kościołem, jak wielkie jest wciąż żniwo, prosić – tak jak ona – Pana żniwa, aby z nową szczodrobliwością zsyłał robotników na swoje żniwo (por. Mt 9, 37-38). Żeby posyłał ich pomimo wszystkich przeszkód i trudności, na jakie napotyka w sercu człowieka i w dziejach człowieka.
W Afryce często ogarniał mnie podziw: co za wiarę, co za energię duchową mieli misjonarze ubiegłego i pierwszej połowy obecnego wieku, te wszystkie instytuty misyjne, które zostały założone, by bez wahania iść do tych nieznanych jeszcze krajów po to jedynie, by głosić Ewangelię i położyć tam fundamenty Kościoła. W tym dziele słusznie widzieli nieodzowny środek zbawienia. Bez ich śmiałości i bez ich świętości, Kościoły lokalne, których stulecie właśnie obchodzimy i którymi dziś kierują biskupi afrykańscy, nigdy by nie powstały. Tej energii, drodzy bracia i siostry, nigdy nie utraćmy!
Wiem, że nie chcecie jej stracić. Pozdrawiam obecnych wśród was dawnych biskupów misyjnych, świadków tego zapału, o którym mówiłem. I teraz w całym świecie pracuje wielu misjonarzy francuskich: księży, zakonników, zakonnic i świeckich, niektóre instytuty otwarły się na sprawę misji. Widzę tu członków kapituły Zgromadzenia Księży Paryskich Misji Zagranicznych, wspominam błogosławionego Teofana Vénarda, którego męczeńska śmierć na Dalekim Wschodzie stała się światłem i wezwaniem dla Teresy. Myślę również o tych księżach francuskich, którzy poświęcają przynajmniej kilka lat służeniu młodym Kościołom w ramach Fidei donum. Zresztą dziś rozumie się lepiej konieczność braterskiej wymiany pomiędzy młodymi i starymi Kościołami. Wiem na przykład i cieszę się, że Papieskie Dzieło Misyjne, w łączności z komisją Episkopatu do spraw misji zewnętrznych, nastawione jest nie tylko na zachęcanie do pomocy materialnej, ale również na formowanie w chrześcijanach Francji ducha misyjnego. Jedynym źródłem tego zapału oraz jego owocności może być wielka żywotność duchowa i promieniowanie świętości.
„Piękno na to jest, by zachwycało do pracy” – pisał Cyprian Norwid, jeden z największych poetów i myślicieli, jakiego wydała ziemia polska, a przyjęła go ziemia francuska i zatrzymała na cmentarzu Montmorency.
Dziękujemy Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu za świętych. Dziękujemy za świętą Teresę z Lisieux. Dziękujemy za to głębokie, proste, czyste piękno, jakie zostało w niej objawione Kościołowi i światu. To piękno zachwyca. Właśnie Teresa z Lisieux posiada szczególny dar zachwycania pięknem duszy – a chociaż wszyscy wiemy, że to piękno było trudnym pięknem, wyrosłym na cierpieniu, nie przestaje ono cieszyć oczu naszych dusz szczególnym urokiem.
Zachwyca więc to piękno, ten kwiat świętości, który wyrósł na tutejszej glebie – a zachwyt ten nie przestaje pobudzać serc naszych do pracy: „Piękno na to jest, by zachwycało do pracy”. Do tej najważniejszej pracy, w której człowiek uczy się do końca tajemnicy swego człowieczeństwa. Odkrywa w sobie samym, co to znaczy, że „otrzymał ducha przybrania za synów”, który różni się radykalnie od ducha „niewoli” – i zaczyna wołać całym sobą: „Abba, Ojcze!” (por. Rz 8, 15).
Z owoców tej oto wspaniałej, wewnętrznej pracy buduje się Kościół, królestwo Boże na ziemi, w swej najgłębszej, najistotniejszej substancji. A wołanie: „Abba, Ojcze”, które rozlega się szeroko po wszystkich kontynentach naszej planety, wraca też swoim echem do tej klauzury karmelitańskiej w Lisieux, ożywiając wciąż na nowo wspomnienie małej Teresy, która swym krótkim, ukrytym, a tak bardzo bogatym życiem, wypowiedziała ze szczególną mocą „Abba, Ojcze!”. I dzięki niej Kościół cały odnalazł pełną prostotę i świeżość tego wołania, które początek swój i źródło ma w Sercu samego Chrystusa.
„L’Osservatore Romano”
(wyd. pol.), 1980, nr 7, s. 16